Dzisiaj na jeziorze Zielonym w asyście Policji wyjęliśmy ok 200 m kłusowniczego wontona. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem... Cynk o sieci dostałem od zaprzyjaźnionego wędkarza. Sieć była pusta - cała. Pewnie świeżo postawiona.
Pan na komendzie był bardzo zły, że dzwonię akurat do niego, ale ostatecznie przyjął zgłoszenie. Po 5 min oddzwonił do mnie lokalny policjant, który zaoferował, że zajmie się sprawą. Pojawił się z łódką po 20 min, po cywilnemu.
Był bardzo zdziwiony, że jestem bez butli. Przecież on sam tu poluje z butlą od lat. I wyciąga potężne węgorze, najlepiej w nocy, na szeroki widelec. Dramat. Grzecznie wyjaśniłem mu jak to wygląda od strony prawnej. Przyjął do wiadomości, skwitował krótkim "Aha..." i zmienił temat. Ale cóż, cieszyłem się, że usunęliśmy z akwenu śmiertelne zagrożenie.
Sieć została załadowana na przyczepkę, z obietnicą zniszczenia. Myślałem, że będzie protokół, ale nic nie zostało spisane ani udokumentowane. Policjant oszacował koszt na kilkaset złotych. Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście zostanie spalona i nie wyląduje na innym akwenie.
Prywatnie poinformowałem również uprawnionego do rybactwa. Był zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń.
Kilka godzin później na jeziorze Chłop (ten sam dzierżawca) znalazłem ok. dwumetrowego żaka, ale z braku czasu tym razem odpuściłem, może następnym...
Co sądzicie? Tak to powinno Waszym zdaniem wyglądać? Jakie są Wasze doświadczenia?