Gdy Jacek stwierdził że nie da rady dopłynąć do jachtu z powodu skurczy, powiedziałem mu żeby wyszedł na brzeg i zaczekał aż ja po niego wrócę pontonem. Sam popedałowałem w stronę odległego o kilkaset metrów jachtu - nie było to łatwe z powodu silnego prądu. Po drodze o mało nie straciłem życia.
Nie zmyślam - niecały metr od mojej głowy przemknął wielki RIB! Nie mam pretensji bo to moja głupota naraziła mnie na takie niebezpieczeństwo - wybrałem się na łowy w okolicy toru wodnego bez boi.
Miałem swój powód - w poprzednich latach, gdy tam polowaliśmy z Wieśkiem z użyciem boi to też były przypadki że idioci na skuterach w pędzie podpływali by sprawdzić co to takiego? czerwone i porusza się po powierzchni wody! Prawie po naszych głowach!
RIB-a nie słyszałem bo miał czterosuwowe silniki a ja miałem zatkane uszy korkami.
Gdy już wszyscy łowcy znaleźli się na pokładzie to popłynęliśmy do Studland Bay. Po obiedzie i paru piwkach zrobiłem sobie krótką drzemkę. Reszta towarzystwa też mile spędzała czas.
W nocy, około 23:30 wraz z Jackiem weszliśmy do wody. Wizura była jak na tę miejscówkę, bardzo dobra - conajmniej 5m! Jednak ryb do strzelania niewiele widzieliśmy. Jeden bas, źle strzelony zerwał mi się z grota. Oprócz tego kilka mi uciekło wypłoszonych ledową latarką (UK Cannon).
Po dwóch godzinach Jacek gdzieś mi zniknął. Po kilkudziesieciu minutach zauważyłem jego latarkę kilkaset metrów dalej. Ponieważ był niedaleko od jachtu i na płytkiej wodzie to byłem pewny że da sobie radę bez opieki i sam popłynąłem sprawdzić jedno miejsce - miejsce które często sprawiało mi niespodzianki. I tym razem też nie zawiodło! Najpierw złapałem kilogramową mątwę. Po chwili strzeliłem Golden Gray Mullet.
Gdy już miałem wracać na jacht to w poświacie mojej starej Vegi, na skraju widoczności zauważyłem jakiś ruch. Powoli zmieniłem kurs i przesunąłem snop światła. Po kilku sekundach, gdy uświadomiłem sobie co tam zasuwa po piaszczystym dnie - zamarłem zszokowany tak niespodziewanym widokiem. Był to homar gigant! Na 1,5m głbęokości maszerował sobie spokojnie w kierunku głebszej wody.
- Kurde, jak go podejść by mi nie zwiał w gąszcz zielska albo wjakąś norę pod głazami i nie dać mu się złapać tymi wielkimi szczypcami?
Napłynąłem nad homara i lewą ręką postawiłem mu latarkę przed głową. Natychmiast uniósł szczypce do góry w obronnym geście a ja go w tym czasie prawą ręką złapałem za korpus.
Kilkanaście minut próbowałem go umieścić w siatce tak by nie dotykać przednich odnóży ze szczypcami. No bo jak by wyglądał na fotkach bez tych szczypiec?
3.12kg!!!